Nie będę ukrywał, że w Kopenhadze z zaciekawieniem przysłuchiwałem się rozmowom o zeszłorocznej wyprawie do Krakowa i w zasadzie już tam z nekielską ekipą ustaliliśmy, że jedziemy! Tak więc kiedy nadszedł upragniony dzień - piątek 15 lipca, w cztery załogi wyruszyliśmy wczesnym rankiem na II Rajdo-Zlot Krakowskiego Smoka. Już po około 100km tj. na stacji CPN za Kaliszem spotkaliśmy się z 3 załogami, były to 2 załogi z Mogilna oraz "Tyran" z Łobza. W Częstochowie, mijając kilkanaście pielgrzymek, dotarliśmy na Jasną Górę i tam korzystając z chwili czasu, każdy na własną rękę oddawał się atmosferze tego cudownego miejsca. W Częstochowie spotkaliśmy też Arka Kamińskiego z Elbląga, który w dalszą podróż udał się razem z nasza kolumną. Naszym założeniem było zjechać na autostradę, aby choć odrobinkę ułatwić sobie tą 450km podróż. Niestety pech, przeznaczenie? ..i tylko jedna syrenka skorzystała z autostrady, a my pognaliśmy dalej, aby w trakcie krótkiej przerwy za Olkuszem spotkać kolejną syrenkę - Krzyśka. I tu stwierdzam, że zmiana trasy wyszła, zwłaszcza mnie, na dobre. Okazało się, że tuż za Olkuszem mój, a właściwie nasz "Franio" zaczął słabnąć i trzeba było się zatrzymać. Tak już się przyjęło, że jeden za wszystkich, wszyscy za jednego, i znów sznur syrenek stanął na poboczu. Biegłych w rzemiośle naprawy syrenki było wielu, ale jakoś tym razem nie mogliśmy sobie poradzić. Pomoc zaproponował nam właśnie Krzysiek z Olkusza, a że było to najbardziej optymalne rozwiązanie postanowiliśmy skorzystać. Tak więc 3 syrenki - nasz "Franio", Darek i Krzysiek ruszyliśmy w drogę powrotną do Olkusza (pokonaliśmy około 20km). Na miejscu nasz nowy kolega zaproponował zbycie silnika i to za naprawdę przyzwoitą, a wręcz symboliczną, cenę. Wymontowanie silnika z "Franka" i przełożenie serca z innej syrenki zajęło Darkowi i Wojtkowi niespełna 3 godziny. Próba uruchomienia i o zgrozo, nowy silnik ma te same objawy! Darek od dawna jest moim autorytetem jeśli chodzi o mechanikę, ale kiedy usiadł, rozłożył ręce, moje husarskie skrzydła też opadły. Ci, którzy śledzą stronkę nekielskiego klubu (www.syrena.nekla.pl) wiedzieli pewnie jak dwa tygodnie wcześniej podczas wystrzału rozerwało mi tłumik. O tym właśnie pomyślał Darek, Jego twarz powoli się rozjaśniła, wstał i już wiedziałem że wie, my też wiedzieliśmy. Odkręciliśmy 3 śruby przy kolektorze, hasło PAL! I ryk syrenki bez tłumika oznajmił nam, że wszystko jest ok. Szybki montaż, posprzątanie ulicy i już za godzinę byliśmy w Dobczycach witani przez pozostałych uczestników zlotu. Przykro mi, że to właśnie mi się przytrafiło, było mi strasznie głupio, że zabrałem tyle cennego czasu, ale widocznie tak musiało być. Takie jest życie, że , z pozoru prostej, w syrence zachodzą zjawiska zupełnie niezrozumiałe. Następnego dnia rano, zajęci już nowymi sprawami, wyruszyliśmy do Krakowa na Wawel, aby spotkać Smoka. Smoczysko uciekało nam w różne ciekawe miejsca i tak wylądowaliśmy w Muzeum Narodowym w Sukiennicach wśród prac Michałowskiego, Malczewskiego, Hoffmana, Chełmońskiego i wielu wielu innych, aby po chwili obejrzeć kwiat polskiej motoryzacji w postaci syren, warszaw, mikrusów, oraz całej gamy jednośladów z silnikami, a także tych napędzanych siłą mięśni. Spod Wawelu do Muzeum Inżynierii Miejskiej zabraliśmy dwóch autostopowiczów liczących nie więcej niż 12-13lat. Chłopcy okazali się niemalże ekspertami w dziedzinie polskiej motoryzacji, a jeden z nich zdobył nawet II miejsce w konkursie na ten temat. Organizatorzy zadbali, aby zajęcie mieli wszyscy, od kierowców uczestniczących w wyścigu na czas, po dzieci dla których zorganizowano konkurs plastyczny. Tak więc po odczytaniu wyników i odebraniu nagród udaliśmy się na miejsce startu jazdy na orientację - "Minimum kilometrów, maksimum zdobyczy", którą to najszybciej pokonał Artur Kaczmarski. Dla tych, którzy mieli jeszcze za mało wrażeń zorganizowano wycieczkę do Zamku w Dobczycach, a specjalnie dla nas otwarty skansen pozwolił już do końca nasycić oko i duszę. Piwem i kiełbaską przy ognisku żegnaliśmy ten, pełen wrażeń, nowych znajomości, przyjaźni dzień. W niedzielę, wczesnym rankiem czekała na nas bodajże największa atrakcja, a mianowicie zwiedzanie kopalni soli w Wieliczce. Przez trzy godziny kluczyliśmy po krętych korytarzach liczącej 700 lat kopalni. Kopalni, która w jakże trudnych latach siedemdziesiątych wpisana została na Listę Światowego Dziedzictwa UNESCO. Ja osobiście w towarzystwie Andrzeja udałem się obejrzeć SHL M 11, która "wypłynęła" na allegro, aby już stamtąd dojechać do Dobczyc na festyn, którego jedną z atrakcji były nasze auta. Już w Wieliczce odjechała spora grupa kolegów z Łodzi. My - grupa z Nekli, Łobza i Mogilna, wierni wcześniejszym ustaleniom udaliśmy się o 15:30 w drogę powrotną. Zostawiliśmy przyjaciół, tych starych i tych nowopoznanych. Zmęczeni, ale szczęśliwi pokonaliśmy drogę powrotną bez przeszkód. Przyznam, że gdybym miała ona o 50km więcej chyba przespałbym się w samochodzie.
Teraz, kiedy podzieliłem się moimi przeżyciami z rajdo-zlotu czytam opinie i komentarze na stronie. Koleżanki i koledzy! Wydaje mi się, że pobyt w Dobczycach był bardzo udany, zaangażowanie Organizatorek bezgraniczne, atmosfera super, reakcje ludzi na nasze auta od Poznania, po Kraków, Warszawę, Lublin, Łódź, Elbląg i nie wiadomo gdzie jeszcze taka sama. Wydaje mi się, że osiągnęliśmy nasz cel - syrenki i warszawy istnieją i nadal cieszą nas i innych uczestników Dróg.
Jeszcze raz ogromne dzięki!
HUSARZ z córką.