Syreną do Bośni i Hercegowiny
Od dłuższego czasu myśleliśmy z Żoną o jakimś zagranicznym wyjeździe. Konkretnego planu jednak nie było, ani w kontekście celu, ani środka transportu. W międzyczasie natrafiłem w internecie na różne materiały dotyczące ostatniej regularnej linii kolejowej obsługiwanej trakcją parową, mieszczącej się w okolicach Tuzli w Bośni i Hercegowinie. Ponieważ kolej to jedno z moich zainteresowań, zasugerowałem, że warto byłoby to zobaczyć - zwłaszcza, że prawdopodobnie również tam widok prawdziwej lokomotywy parowej łada moment zniknie bezpowrotnie. Podczas planowania trasy, odkryliśmy przeróżne ciekawe miejscowości w BiH, więc decyzja była prosta - robimy objazdówkę po całym kraju, aż po Adriatyk. A skoro wyjazd ma być przygodą, to oczywiście jedziemy Syreną.
Ostatecznie wybraliśmy siedem punktów, które chcieliśmy zobaczyć: Budapeszt, Tuzlę, Sarajewo, Mostar, Neum, Jajce i Osijek. Szybkie rezerwacje noclegów przez internet, przegląd Syreny, zakup zapasu Mixolu i w drogę.
Trasa do Budapesztu wiodła przez Słowację, a więc przez Tatry. I tu pierwsza lekcja pokory, pomimo kilkudziesięciu tysięcy kilometrów za kierownicą Syreny - po kilku kilometrach zjazdu zaczęły grzać się hamulce. Nie ma wyjścia - zjeżdżamy na pobocze, chwila wytchnienia dla samochodu, wyłączam wolne koło. Reszta zjazdu z pomocą hamowana silnikiem. Do Budapesztu dotarliśmy późnym popołudniem. Szybkie zwiedzanie, kolacja i powrót do hotelu, ponieważ na drugi dzień czekał nas przejazd przez pozostałą część Węgier i Chorwację, by na wieczór dotrzeć do pierwszej miejscowości w BiH.
Droga do Tuzli przebiegła bezproblemowo - teren w zasadzie całkowicie płaski. 400 km pokonaliśmy w około 9 godzin, jednak nie spieszyliśmy się zupełnie. Po drodze spotkała nas sympatyczna niespodzianka - pewien Węgier rozpoznał Syrenę, nawiązał z nami rozmowę, a już za chwilę zorganizował na stacji benzynowej mini zlot, z VW Garbusem, Skodą Spartak i VW Golfem. Następnego dnia rano rozpoczęliśmy zwiedzanie. Odwiedziny rynku, szybka kawa po bośniacku, słynne bałkańskie Ćevapčići, a następnie przejazd do oddalonej o paręnaście kilometrów miejscowości Dubrave, w której znajduje się kopalnia węgla, wraz z infrastrukturą kolejową i parowozami. Pomimo bariery językowej, życzliwość pracowników umożliwiła nam zwiedzenie terenu zakładu, a nawet wejście do budki maszynisty w parowozie wykonującym manewry. Przeżycie niezapomniane, a z jednym z maszynistów utrzymujemy kontakt przy pomocy mediów społecznościowych.
Kolejnym punktem wycieczki była stolica BiH - Sarajewo. Piękne miasto, z wieloma ciekawymi zabytkami, cudownym targiem w centrum oraz uroczymi widokami rozciągającymi się z uliczek położonych na okalających Sarajewo wzgórzach. Niestety, jest też i druga strona medalu - pomimo upływu trzech dekad od zakończenia wojny, zniszczenia są widoczne na każdym kroku. Miejsca śmierci grup cywilów są upamiętnione specjalnymi znakami na chodnikach (tzw. Sarajewskie Róże), a zdewastowane elewacje są niemymi świadkami działań snajperów.
Z Sarajewa wyruszyliśmy do Mostaru i kilku okolicznych miejscowości - Blagaj, Medjugorie i wodospadów Kravica. Choć wiedzieliśmy, że teren będzie trudny, to jednak momentami trasa przekraczała nasze wyobrażenia. Kilkukilometrowe podjazdy i zjazdy, serpentyny i jazda drogami wytyczonymi na zboczach gór, były wyzwaniem dla kierowcy jak i samochodu. Jednak widoki obserwowane zza szyb Syreny, rekompensowały nasze obawy.
Piątego dnia dotarliśmy do Neum - niewielkiej miejscowości położonej nad Morzem Adriatyckim, na samym południu BiH. Dwa dni relaksu nad wodą i odpoczynku od prowadzenia.
W czwartek przyszedł czas na zmianę kierunku - ruszyliśmy na północ, do ostatniej miejscowości na terenie BiH - Jajce. Zobaczyliśmy tam różne średniowieczne zabudowania, m.in. ruiny zamku i chrześcijańskie katakumby oraz imponujący wodospad liczący ponad dwadzieścia metrów wysokości. Był to zarazem najtrudnieszy etap wycieczki, ponieważ musieliśmy wspiąć się z doliny na wzgórze, na które podjazd liczył ok 8-10km i nie był w żaden sposób oznakowany.
Ostatnie 3 dni to Osijek na Chorwacji, ponownie Budapeszt i powrót do Polski.
Wyjazd był niezapomnianą przygodą a widoki były bajeczne, choć budzące respekt. Jednak przede wszystkim udało się udowodnić, że Syrena zachowana mechanicznie w niemal stuprocentowym oryginale, jest w stanie pokonać taką trasę absolutnie bezawaryjnie. Jechaliśmy na fabrycznych przegubach, tradycyjnym zapłonie, bez dodatkowego wentylatora chłodnicy w trzydziestostopniowym upale, z pełnym bagażnikiem i tylną kanapą. Górskie trasy o długościach podjazdów i nachyleniach rzadko spotykanych w Polsce wykorzystały możliwości Syreny w stu procentach. W krytycznych momentach konieczne były przerwy w celu ostudzenia silnika lub hamulców, nieraz też jechaliśmy bez przedniej kratki i z uchyloną maską. Trzeba było zapomnieć o zasadach jazdy dwusuwem bez hamowania silnikiem, ponieważ zagotowanie hamulców w takim terenie mogłoby być niebezpieczne.
Jednak - udało się. Syrena pokonała trasę 2780 km w wymagających warunkach i mimo tak naprawdę pobieżnego przeglądu, objechała całość wzorowo.
Pozdrawiamy wszystkich Członków i Sympatyków KMSiW
Beata i Krystian Stabryłowie