PODRÓŻ:
Długo oczekiwany 25 kwietnia nadszedł niestety zbyt szybko. Wielu rzeczy nie zdążyliśmy poprawić i dopracować, a ostatnie godziny upłynęły na nerwowym sprawdzaniu tego wszystkiego, co mogłoby się w trasie popsuć, bo przecież czekało na nas prawie 300km drogi.
O godzinie 13 Syrenka z wolna ruszyła w kierunku Trójmiejskiej obwodnicy, wioząc na pokładzie 2 swoich szczęśliwych pasażerów. Na trasie udało nam się spotkać naszych towarzyszy drogi, czyli Tomka w pięknym Fiacie 125p, Pawła i Macieja w uroczej Zastawie 750 i Waldka z żoną w Audi 100. Dalej pojechaliśmy razem dokładnie tak jak planowaliśmy, a nawet trochę szybciej! Napotkani kierowcy przecierali oczy z niedowierzaniem widząc nasze relikty z poprzedniej epoki i cały czas dopytywali się na CB o naszą wesołą gromadkę (niestety Syrenka odmówiła współpracy z radyjkiem, pewnie uznała je za zbyt nowoczesny wynalazek). Nasze cudeńka dowiozły nas niemal bezawaryjnie do celu i zmęczone, ale też szczęśliwe, zajęły dumnie miejsca wśród innych dinozaurów, których właściciele postanowili odpowiedzieć na odzew Komandora Krisa.
WIECZÓR 25.04:
Gdy nadszedł wieczór i większość naszych pociech odpoczywała już na parkingu, my, ich dumni właściciele, korzystaliśmy z możliwości spotkania starych, dobrych znajomych i poznawania nowych, dzieliliśmy się wrażeniami z podróży, a nawet dyskutowaliśmy na temat wyższości silnika dwusuwowego nad czterosuwem. Padł też ciekawy pomysł budowy silnika jednosuwowego (praca, praca, praca, praca... ;-) Z niecierpliwością oczekuję na taki prototyp!
DZIEŃ RAJDU:
Po pełnej wrażeń nocy, przywitał nas chłodny poranek. Nie zdołał on jednak ostudzić rozgrzanych emocjami uczestników Rajdu. Niektórzy ostatnie chwile przed startem dopieszczali swoje autka, inni podziwiali swoich konkurentów, jeszcze inni niemal do ostatnich chwil naprawiali niespodziewane usterki. Około godziny 9.30 ruszył pierwszy uczestnik Rajdu, po nim sprawnie ruszały następne załogi, aż wreszcie przyszła kolej na nas. Około godziny 10.44 wyruszyła dumna załoga Syrenki 105 z numerem startowym 37. Już na pierwszych zakrętach okazało się, że doświadczenie w rajdach z itinererami byłoby przydatne. Do wprawy w czytaniu znaków doszliśmy po kilku błędnych zakrętach, ale w końcu udało się. Syrenka żwawo pokonywała leśne dziury i szutrowe nawierzchnie. Nic sobie nie robiła z pękniętego pióra resoru ani z tumanów kurzu, które zagościły na jej niedawno lśniącej masce. Do dłuższego postoju zmusiły ją dopiero problemy z dopływem paliwa. Chwila nerwów, obserwacje i próba naprawy. Z pomocą kolegów daliśmy radę (tu wielkie podziękowania dla Jasia z Kwidzyna i Stefana z Koła). Sporo opóźnieni ruszamy w dalszą trasę, bo najważniejsza była dobra zabawa i świetne towarzystwo, a tego nie brakowało! Nasza Syrenka, chociaż kontuzjowana, doskonale przejechała próbę sportową, a nasza ekipa dzielnie pokonywała kolejne zadania. Ciekawe konkurencje podczas Rajdu, piękne krajobrazy i pomysłowy odcinek pieszy dostarczył nam więcej satysfakcji, niż można się było spodziewać. Zmęczeni, ale bardzo szczęśliwi, ukończyliśmy Rajd przed godziną 18. Było super!
WIECZORNE OGNISKO:
Około godziny 20, kiedy większość zabytków stała się z powrotem lżejsza, pozbawiona kilogramów kurzu przyklejonych podczas około 100 kilometrowej wycieczki po Ziemi Mogileńskiej, ich właściciele mogli wygodnie zasiąść wokół ogniska i swobodnie się integrować. Niestrudzeni uczestnicy Rajdu rozmawiali do późnych godzin nocnych, od czasu do czasu posilając się pyszną, pieczoną w ognisku kiełbaską.
NIEDZIELNY POKAZ I POWRÓT:
Przygotowane do pokazu elegancji samochody i ich właściciele od rana krążyły po naszej bazie w Bielicach, skąd należało wyruszyć w kierunku stadionu w Mogilnie. Około godziny 11 stadion zaczął się zapełniać nie tylko zabytkowymi wehikułami, ale także ich dziwacznie poprzebieranymi właścicielami. Patrząc na ten wyjątkowy happening można było odnieść wrażenie, że nagle cofnął się czas: pomiędzy starodawnymi samochodami spacerowali ludzie, poprzebierani w stylowe ciuchy rodem z lat 60-tych i 70-tych, tu i ówdzie czytano "Głos Wybrzeża", a na skraju stadionu wesoło kręciły się kolorowe wiatraczki - symbol odpustów i jarmarków z moich dziecięcych lat. Licznie przybyli widzowie wesoło spacerowali po stadionie, podziwiając nasze wygrzewające się w słońcu perełki.
Cała impreza była wyjątkowa! Gratuluję organizatorom Rajdu i zarazem dziękuję za ich poświęcenie i trud, jaki włożyli w całą organizację! Cieszę się ogromnie, że mogłam tam być i poznać wielu wspaniałych ludzi oraz spotkać starych przyjaciół! Z przykrością muszę powiedzieć, że jedyną rzeczą, która zawiodła mnie podczas całego Zlotu był mój głos, który z powodu zapalenia krtani odmówił współpracy, dlatego nie mogłam się do woli nagadać z uczestnikami, ale mam nadzieję, że wszystko da się nadrobić na kolejnych zlotach!
Pozdrawiam serdecznie wszystkich, którzy dzielili z nami te wspaniałe chwile, oraz tych, którzy nie mieli tyle szczęścia. I do zobaczenia za rok!
ps. tym, którzy dotrwali do końca mojej opowieści polecam zdjęcia!