Nekielska husaria….
332 lata temu król Jan III Sobieski na wezwanie Papieża ruszył z Polski pod Wiedeń by razem z niezwyciężoną husarią zatrzymać tureckie wojska Kara Mustafy. I trudno było nie pomyśleć o tej historii, gdy w sobotni ranek kolumna osiemnastu błyszczących kilkudziesięcioletnich aut wyruszała na swoja ósmy już Europejski Rajd Syren i Warszaw. Bo celem w tym roku była między innymi stolica Austrii. Pożegnani przez burmistrza Nekli, Karola Balickiego i z bożym błogosławieństwem od księdza motocyklisty Edmunda „Edy” Jaworskiego z Gułtów ruszyliśmy „z kopyta” skoro świt. 600 kilometrów trasy do Wiednia. W nowych autach – kilka godzin jazdy. W kolumnie kilkudziesięcioletnich Syren i Warszaw – w najlepszym wypadku kilkanaście. Pierwsze przygody rozpoczęły się już 70 kilometrów od Nekli. Jadąca pierwszy raz w historii rajdów rolniczą syreną R-20 załoga straciła w swoim aucie „czwórkę”. Okazało się, że w skrzyni biegów „zmieliło” się kilka trybów. Naprawa na miejscu niemożliwa – więc ponad 500 pozostałych kilometrów do Wiednia auto i jego załoga przejechała na rajdowej lawecie. W dalszą drogę z nami zabrało się też kilkoro uczestników autostopowego wyścigu z Wrocławia do Grecji. Z nami szans na wygraną raczej nie mieli, ale była to dla większości z nich pierwsza podróż polskimi klasykami i możliwość zobaczenia kolejnych motoryzacyjnych przygód. To między innymi regulacja zapłonu w jednej z Syren, która w górach na pracujących dwóch z trzech cylindrach nie miała siły na podjazd. Nieplanowany postój na trasie, gdy trzeba było dolać paliwa do samochodu, który jak się okazało palił znacznie więcej niż „wyjątkowo mało” jak zapewniał właściciel, który nie zatankował jak większość na poprzedniej stacji. Krótką przerwę na wymianę zerwanego paska klinowego zaliczyła też załoga najstarszej na rajdzie Warszawy M-20 z 1958r. A na koniec dnia kierowca jedynego zestawu z towarową przyczepką (na co dzień kierowca potężnego, przegubowego autobusu) przy cofaniu wgniótł sobie własną przyczepką błotnik w Syrenie. Mimo tych wszystkich przygód wieczorem, po czternastu godzinach jazdy zmęczeni, ale szczęśliwi zameldowaliśmy się w wiedeńskiej bazie rajdu.
Drugi dzień rajdu to prawdziwa „Victoria Wiedeńska”. Nasze auta gotując się nieco w upale zdobyły słynne wzgórze Kahlenberg. To właśnie z niego dowodził swoją armią król Jan III Sobieski. Dziś na pamiątkę tego wydarzenia stoi tam prowadzony przez polskich księży kościół z wystawą poświęconą słynnej bitwie. To także miejsce spotkań Polonii, która gorąco przywitała pamiętane często z dzieciństwa auta z Polski. Zaimprowizowany koncert góralskiej kapeli i grupa kilkunastu zabytkowych aut zaciekawiła też wielu Austriaków i turystów z całego świata, bo Kahlenberg to jedno z najchętniej odwiedzanych w wolnym czasie turystycznych punktów stolicy Austrii. Stąd nasze samochody przez miasto przejechały przed pałac Schönbrunn – letnią rezydencję cesarzy Austro-Węgier. Dziś można zwiedzać tam wspaniałe wielohektarowe cesarskie ogrody i 45 z 1441 pałacowych komnat. A wieczorem na chętnych czekała kolejna „atrakcja”. Wymiana skrzyni biegów w przywiezionej na laecie „Erce”. Takiej operacji, z wyjęciem silnika, wymiana skrzyni i ponownym zamontowaniu motoru zapewne parking austriackiego hotelu jeszcze nie widział….
Kolejny dzień to odpoczynek dla aut – za to intensywne piesze zwiedzanie Wiednia. I wczesny poranek następnego dnia z trasą – do Budapesztu. Tę wszystkie załogi pokonały już na kołach własnych aut. Bez pomocy lawety. Po drodze postój w słynnym benedyktyńskim opactwie Pannonhalma, który dla Węgrów jest jednym z najważniejszych miejsc w których kształtowała się ich państwowość. Bez większych awarii po południu wjechaliśmy do Budapesztu. Tam od razu
Przekonaliśmy się, że stare przysłowie „Polak Węgier dwa bratanki…” nadal jest aktualne. Tylu uśmiechających się, kiwających rękoma przechodniów, pasażerów wszechobecnych „Ikarusów” i trąbiących, migających światłami i równocześnie przepuszczających nasze auta kierowców nie spotkaliśmy na całej trasie. Kolejnego dnia chętnie więc ruszyliśmy na samochodową wycieczkę po Budapeszcie – wyprowadzeni z hotelu przez załogę węgierskiego klubu miłośników Polskiego Fiata 125. Kilka razy objechaliśmy między innymi reprezentacyjny plac Bohaterów – przy okazji spotykając zabytkowe turystyczne autobusy-kabriolety Ikarus. Nie mogliśmy też sobie odmówić wjazdu na wzgórze Gelerta, z którego podziwiać można przepiękną panoramę Budapesztu. I mimo, ze zaparkowaliśmy tam nie do końca przepisowo – to nawet policja pozwoliła nam na krótki postój traktując nas jak kolejną atrakcję w miejscu które odwiedzają prawie wszyscy turyści. Po drodze do bazy nie mogliśmy odmówić sobie też zdjęć na nabrzeżu Dunaju przed przepięknym węgierskim Parlamentem. Podobną trasę przejechaliśmy zresztą wieczorem następnego dnia – by powtórzyć zdjęcia i widoki z cudownie oświetlonym Budapesztem.
Pierwszy Maja – święto które nasze auta pamiętają doskonale z czasów ich socjalistycznej młodości dla nas oznaczał powrót do domu. Inaczej niż w czasach „internacjonalistycznej przyjaźni”, bez paszportów, celnych kontroli i odpraw przez Węgry, Słowację i Czechy w kilkanaście godzin dotarliśmy do Polski. Jedyną przeszkodą były tu górskie pasma i serpentyny, na które nasze auta czasem ledwo się wspinały, by później zwalniać z góry prawie do kresu możliwości kilkudziesięcioletnich hamulców bez wspomagania. Przedostatnią noc spędziliśmy w Piaskach na Śląsku – gdzie uczestnicy rajdu wybrali między innymi najpiękniejsze - mechaniczne uczestniczki wyprawy. Zostały nimi dwukolorowa Syrena 105 Zbyszka Zielińskiego z …. , Warszawa M-20 Andrzeja Szałańskiego z Rozalina i Syrena 105 Stefana Gurtatowskiego z Bydgoszczy, który z całą rodziną od lat na nekielskie rajdy przyjeżdża z Norwegii – gdzie mieszka na stałe.
W sobotę drugiego maja, po tygodniowej podróży i dwóch tysiącach przejechanych kilometrów późnym popołudniem wjechaliśmy do naszej klubowej stolicy: Nekli. Tu przywitały nas rodziny, koledzy z Klubu Miłośników Syren i Warszaw, a także mieszkańcy i władze Nekli, którą od jedenastu już lat promujemy naszymi Europejskimi Rajdami Syren i Warszaw. Teraz czas na odpoczynek a później planowanie kolejnego – organizowanego co dwa lata rajdu. Dokąd? Teraz jeszcze nie wiadomo. Ale jeszcze kilka białych plam na europejskiej mapie syreniarskich wypraw pozostało….
Mikołaj Żuławski
Klub Miłośników Syren i Warszaw