Dzień startu 25.04.2015
O godzinie 5:30 cała ferajna (18 załóg zabytkowych aut, plus laweta) zebrała się na nekielskim rynku. Po grupowym zdjęciu, pożegnane przez burmistrza Nekli Karola Balickiego i poświęcone przez czującego benzynę we krwi księdza motocyklistę Edmunda „Edę” Jaworskiego załogi dzielnie ruszyły na trasę. W trasę ruszyły najstarsza Warszawa M20 (1958r.), nowsze Warszawy „sedany”, Syreny 105, dwie „Bostonki” i pierwszy raz w historii rajdu rolnicza Syrena R-20.
Pierwszy etap to najdłuższy etap naszej podróży. Mieliśmy do pokonania ok. 600 km. Po drodze przeprawa przez góry i granice trzech państw ( Polska, Czechy, Austria).
Niestety nie obyło się bez ofiar. Na obwodnicy Rawicza, Syrena R-20 doznała konkretnej kontuzji, a mianowicie uszkodzeniu uległa skrzynia biegów( zmieliło się kilka trybów). Resztę drogi do Wiednia „Erka” pokonała na lawecie, dzięki temu oprócz premiery rajdowej załoga błyskawicznie wstąpiła do coraz mniej „Ekskluzywnego Klubu Laweciarzy” (EKL). Również sam prezes EKL zaliczył nieplanowany postój na trasie. Według jego obliczeń Syrena „wyjątkowo mało paliła” w efekcie zabrakło paliwa przed planowanym tankowaniem. Przy okazji nieplanowanego postoju, załoga z Białegostoku uruchomiła w końcu „TRZECI GAR”. W trakcie podróży dołączyło do nas kilkoro uczestników autostopowego wyścigu z Wrocławia do Grecji. Była to dla nich pierwsza w życiu podróż polskimi klasykami, a dla pasażerów M20 była to też okazja by zobaczyć jak szybko usuwa się awarię. Kawałek za Brnem (Czechy) zerwał się pasek klinowy, była to przedostatnia niespodzianka tego dnia. Bo już po przekroczeniu granicy z Austrią jedna z Syren sama sobie zrobiła krzywdę, a mianowicie przy nawrotce wgniotła błotnik własną przyczepką. Po ponad 14 godzinach podróży dotarliśmy do CELU (Wiedeń).
Dzień 26.04.2015
O godzinie 8:30 ruszyliśmy zdobywać Wiedeń. Pierwszym celem było potężne wzgórze Kahlenberg, które sprawiło wiele trudności z podjazdem, w szczególności gotującej się Syrenie prezesa EKL. Z tego wzgórza Jan III Sobieski dowodził zwycięską armią, która w 1683 roku rozgromiła armią turecką. Dziś mieści się tam kościół prowadzony przez polskich księży. W tym właśnie miejscu spotkaliśmy się z wiedeńską Polonią. Nie zabrakło nawet góralskiej kapeli, która grała przy naszych autach. Nasze Syreny i Warszawy były tak samo podziwiane przez Austriaków i Polaków, jak przepiękna panorama Wiednia, która rozpościera się z tego wzgórza. Trasą, którą 332 lata temu Husaria ruszyła na Turków zjechaliśmy do miasta. Przez przepiękne centrum Wiednia dojechaliśmy do Letniego Pałacu Cesarskiego Schonbrunn. Na miejscu mieliśmy okazję do podziwiania cesarskich komnat dynastii Habsburgów. Następnym punktem był „krzywy dom” (Hundertwasserhaus), jedna z największych atrakcji turystycznych Wiednia. Po powrocie do bacy rozpoczęła się operacja R-20, czyli wymiana skrzyni biegów (razem z demontażem silnika). To zakończyło się późną nocą następnego dnia.
Dzień 28.04.2015
Tego dnia uczestnicy rajdu pożegnali Wiedeń. Skoro świt załoga Syrenki R-20 wypróbowała skrzynię biegów, którą pieczołowicie montowano przez ostatnie dwa dni. Nasz serwis w polowych warunkach, musiał wymontować silnik, wymienić skrzynię biegów i z powrotem wmontować serce Syrenki. Zabieg ten okazał się sukcesem, ponieważ Syrenka ta szalała po parkingu budząc pozostałych uczestników rajdu. O godzinie 9:00 wszystkie pojazdy ustawiły się w kolumnie. Celem podróży była stolica Węgier – Budapeszt. Po starcie zalogi pomknęły zaledwie 6 km bo jedna z załóg, wzorując się na innych rajdowiczach, stanęła z powodu braku benzyny. Po drodze pech nie oszczędzał załogi „Erki”. Tym razem posłuszeństwa odmówił mechanizm zmiany biegów. Szybkie poszukiwania zamiennych części zakończyła się sukcesem i rajdowi cze mogli ruszać w dalszą podróż. Późniejsze ucieczki prądów wydawały się więc ledwie drobnostką. W połowie drogi zatrzymaliśmy się w Pannonhalma, gdzie zwiedziliśmy 1000-letni klasztor Benedyktynów – jedno z najważniejszych dla państwowości Węgier miejsc.. Aby tam dotrzeć auta musiały pokonać kilkaset metrowe wzniesienie. W trakcie podjazdu jedna z Syren potrzebowała szybkiej wymiany węża w układzie chłodzącym. Po zwiedzaniu klasztoru, rajdowicze wyruszyli w dalszą podróż do Budapesztu, która zakończyła się po godzinie 19:00. Miasto przywitało nas ogromnym korkiem, ale też serdecznym przyjęciem mieszkańców. Pozdrowienia z chodników, uśmiechy i klaksony zza szyb aut i autobusów pokazały, że „Polak Węgier dwa bratanki” i bardziej gorący od austriackiego temperament Węgrów to nie tylko puste hasła.
Dzień 29.04.2015
Ten dzień upłynął nam na zwiedzaniu Budapesztu naszymi autami. Rankiem prowadzeni przez węgierską załogę „Dużego Fiata” ruszyliśmy do centrum węgierskiej stolicy. Tam objechaliśmy zabytkowe centrum i zrobiliśmy kilka okrążeń po Placu Bohaterów, jednym z najważniejszych miejsc Budapesztu. A przy okazji nasze auta na drodze spotkały się z nietypowymi, zabytkowymi autobusami Ikarus i Csepel w wersji kabriolet, które dziś wożą pasażerów na turystycznych liniach. Z centrum pojechaliśmy na Wzgórze Gellerta, obejrzeć przepiękną panoramę Budapesztu. Tu nawet policja spokojnie przyglądała się jak stajemy w miejscu, na którym teoretycznie nie wolno parkować a kolorowe Syrenki i Warszawy stały się dodatkową atrakcją dla trustów z całego świata. Zresztą węgierską gościnność trudno opisać, bo oprócz uśmiechów, mrugania światłami i pozdrowień jeden z kierowców Syreny w korku przez otwarte okno dostał od załogi jadącego z przeciwnej strony dostawczaka piwo, ze słowami „Beautiful car, its for You”. Powrót promenadą nad brzeżem Dunaju był okazją by zrobić Warszawom i Syrenom pamiątkowe zdjęcia na tle węgierskiego Parlamentu. A zanim wróciliśmy do bazy odwiedziliśmy tez dawny rzymski amfiteatr, który dziś jako boisko i teren zielony służy mieszkańcom najbliższych osiedli. Do serialu serii usterki R -20 tym razem dołączył niewielki pożar instalacji elektrycznej. Na szczęście w porę ugaszony i umożliwiający załodze powrót do hotelu na kołach własnego auta.
Dzień 30.04.2015
To dzień względnego odpoczynku dla samochodów, ale nie załóg. Od rana dzięki wspaniale działającej miejskiej i podmiejskiej komunikacji i na piechotę zwiedzaliśmy Budapeszt. Katedrę św. Stefana – z wjazdem na wieżę z pięknym widokiem na stare miasto. Do tego „żelazny” program. Parlament i Plac Kossutha na którym w 1956r. radzieckie czołgi strzelały do tłumów protestujących Węgrów. Efektem było przynajmniej kilkudziesięciu zabitych i setki rannych… Dziś o tym fragmencie węgierskiej rewolucji przypomina bardzo ciekawe multimedialne muzeum w podziemiach pod placem. Potem spacer słynnym „Mostem Łańcuchowym” nad Dunajem i wjazd kolejką do Pesztu ze Wzgórzem Zamkowym i Kościołem św. Macieja. W tym czasie nasze auta stęskniły się i za nami i jazdą, więc na osłodę zafundowaliśmy im wieczorno nocną wyprawę przez rozświetlony Budapeszt, z nocnymi zdjęciami na wzgórzu Gellerta i przed Parlamentem. Z późnym powrotem do bazy bo Budapeszt przed długim weekendem nawet prawie o północy okazał się miastem z całkiem sporym ruchem. To niektóre załogi zmusiło do jazdy w ciepły wieczór z włączonym ogrzewaniem, które w Syrenach czasem musi pełnić rolę dodatkowej chłodnicy. Zmęczeni wyjątkowo szybko położyliśmy się spać, bo następnego dnia czekała na nas kilkusetkilometrowa trasa do Polski.
1.V 2015 Święto Pracy i powrót do Polski
Pierwszy maja tak hucznie obchodzony kiedyś w całym socjalistycznym obozie w czasach, kiedy nasze dwu i czterosuwowe piękności były piękne i młode, (choć piękne pozostały) powitał nas w Budapeszcie przepiękną pogodą. W historyczny klimat od rana wprowadziły nas przeboje socjalizmu puszczane rzez głośniki auta, które najdłużej „żyło” w tamtym systemie, czyli „Garbatej” M-20 kolegi Andrzeja. A o ideologiczny podkład ilustrowany archiwalnymi pierwszomajowymi numerami „Żołnierza Polskiego” zadbał tow. Sławomir z militarnej Bostonki. Na szczęście „plusy” dawnych czasów nie przysłoniły nam ich „minusów”, więc jednak bardziej wolni niż kiedyś ruszyliśmy do Polski bez wiz, paszportów i granicznych kontroli. Budapeszt pożegnaliśmy głośnymi klaksonami i ruszyliśmy na północ. Nawet nasze auta były mniej „zadziorne” i „kapryśne” niż zwykle – może z żalu za wspaniałą atmosferą i mile spędzonymi dniami i wieczorami dotychczasowej części rajdu. Prawie pół tysiąca kilometrów przez trzy granice i kilka górskich pasm przeszło wyjątkowo gładko. Wprawdzie zdarzyła się przejściowa utrata mocy w jednej z Warszaw, która jak się okazało z powodu pękniętego węża niechętnie zmieniała paliwo gazowe na benzynę. Problemy miała też jedna z Syren, której silnik pracujący czasami na dwóch z trzech cylindrów na stromych podjazdach tracił ducha. Drobne polowe regulacje nieocenionego syrenowego wyjadacza Darka z serwisowej lawety ożywiły ducha syreny i dalej radziła sobie ona doskonale. Szczególne uznanie należy się tu Syrenie Adama z Łodzi – propagatora używania Syreny jako konia pociągowego do przyczep kempingowych i towarowych. Obciążonym czterema osobami autem z pełnym bagażnikiem i wypchaną po pokrywę niewiadowską przyczepką towarową n250c. Dzięki zdarzającym się czasem pewnym modyfikacjom przebiegu trasy naszej kolumny Adam mógł poznać możliwości swego zestawu na wąskich i stromych górskich serpentynach, wspinając się na dwójce pod górę, za to w dół rozpędzając się aż po możliwości syrenkowych hamulców. W końcu późnym popołudniem przekroczyliśmy w Cieszynie granicę z Polską. A stamtąd pozostało już tylko kilkadziesiąt kilometrów do znanego z poprzednich wypraw zarażonego motoryzacyjną, oldtimerową pasją hotelu „Styl 70” w śląskich Piaskach, gdzie spędziliśmy ostatnią noc przed metą rajdu. Tu też zaczęliśmy zastanawiać się nad propozycjami na kolejne europejskie rajdy i wybraliśmy najbardziej oryginalny samochód rajdu. Zostały nimi dwukolorowa Syrena 105 Zbyszka Zielińskiego z Papowo Biskupie
2.V 2015
Rankiem, po krótkiej sesji zdjęciowej naszych aut ruszyliśmy w podróż do Nekli. Trasa minęła bez większych przygód – poza omijaniem zablokowanej przez wypadek drogi i zaliczeniem kilku malowniczych skrótów drogami niezbyt wysokiej jakości. Na miejsce dojechaliśmy z zapasem czasu, który pozwolił jeszcze przed wjazdem do naszej klubowej stolicy wypucować zakurzone nieco podczas długiej podróży „Królowe Szos”. Po kilku rundach po mieście przy dźwiękach muzyki i szczodrze używanych klaksonów wjechaliśmy na metę w nekielskim parku. Tu każdy był zwycięzcą, więc klubowi koledzy każdą załogę przywitali butelką szampana. Były też łzy radości i szczęścia ze spotkania z rodzinami i znajomymi, którzy musieli tym razem zostać w kraju i dumy, że jednak udało się kolejny raz pokonać sporą jak na nasze auta trasę i pokazać je w kolejnych miejscach za granicami Polski. Przy okazji sławiąc też niewielką Neklę. I to docenił jej Burmistrz Karol Balicki, który i żegnał nas na starcie i witał tutaj – fundując również puchar wybranej przez siebie załodze Andrzeja i Zofii Markowskim z Łodzi. , którzy ze sobą są już pół wieku a ze swoją Warszawą równe czterdzieści lat. Puchar ufundowała również pani dyrektor Nekielksiego Ośrodka Kultury Aleksandra Kujawa, która wręczyła go załodze Grzegorza i Julii Lisów z Unisławia. To dla ich auta pierwsza tak długa wyprawa – zakończona pełnym sukcesem – bez żadnych usterek. Najsympatyczniejszą załogą uczestnicy rajdu ogłosili Sabinę i Marcina z Chełmna na których i uśmiech i pomoc zawsze można liczyć. . Była też tradycyjna nagroda Ekskluzywnego Klubu Laweciarzy – dla załogi Syreny R-20 z Jaszkowa, która zaraz po starcie trafiła na lawetę i przejechała na niej ponad pół tysiąca kilometrów. Ale po wymianie skrzyni biegów mimo kilku drobniejszych usterek do celu dojechała na własnych kołach. Oczywiście były też pamiątkowe dyplomy i rajdowe statuetki dla wszystkich uczestników wyprawy. Teraz już we słanych domach pozostaje nam planować krótsze wyprawy Syrenkami i Warszawami a gdy wrażenia i emocje opadną pomyśleć o następnym rajdzie za dwa lata… Dokąd? Jeszcze nie wiadomo choć znalazłoby się jeszcze kilka państw w których nie było nas a są w zasięgu kilkudniowej podróży naszymi leciwymi pojazdami….
Mikołaj Żuławski
KMSiW
SPONSOR GŁÓWNY
PATRONAT MEDIALNY
SPONSORZY